poniedziałek, 28 stycznia 2013

Spotkanie po latach



Odcinek 6 


     Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, co się dzieje. Serce waliło mi jak oszalałe, znów się to powtarza, i nie mogę nic na to poradzić. Oczy zaczęły zachodzić mi mgłą, traciłam kontrolę ten zapach mąci me zmysły. Każdy cios od blondynki zaczynał znikać wraz z moją świadomością. Zamknęłam oczy i zobaczyłam tamten dzień, otrząsnęłam się z transu łapiąc dłoń blondynki tuż przy mojej twarzy. Wykręciłam jej rękę za plecy, a następnie popchnęłam do przodu, gdy już miałam uspokoić jej obstawę powstrzymała mnie ręka trzymająca moją talię, następnie unieruchamiając resztę ciała. Dziewczyny zebrały się i bez słowa opuściły korytarz. Dopiero wtedy byłam wstanie usłyszeć cokolwiek i wykrztusić z siebie słowo.
      - Puść mnie… proszę. – Tajemnicza osoba puściła mnie. Odwróciłam się i zobaczyłam chłopaka o srebrnych włosach z czarnymi końcówkami i postawnej posturze w dość dziwnym stroju, gdyby nie oczy nie poznałabym go, piękne dwa kolory jedno złote drugie barwy oceanu.
     - Nic ci nie jest? Źle wyglądasz. – Jego głos stał się niższy i cieplejszy niż zapamiętałam.
    - Nie, jestem cała. To tylko zadrapania, nic mi nie będzie.
    - Kim jesteś? – Nie pamięta mnie?- Albo jesteś głupia albo nie jesteś stąd skoro zadzierasz z Amber.- spuściłam głowę. Raz się żyję zapytam się.
    - Nie pamiętasz mnie? Może i się zmieniłam przez ten czas, ale naprawdę nie wiesz kim jestem, Lisander?
    - Wybacz, ale cię nie znam. Gdy byłem mały miałem wypadek i uszkodziło to moją pamięć, więc nie pamiętam dużo osób i rzeczy, więc wybacz.  
    - Nie możliwe… a więc muszę liczyć tylko na siebie. Jeśli mogę zapytać czy pamiętasz cokolwiek z przed wypadku?
    - Tak, ale nie wiele. Może jednak mogę ci w czymś pomóc?
    - Nie jakoś sobie poradzę, powiedz Kastielowi, że dzisiaj nie przyjdę.
    - To ty miałaś dzisiaj przyjść… - zanim skończył pobiegłam do domu.
         Czy może być jeszcze gorzej? Zrujnowali mi dom, okradli mnie, a do tego mój jedyny przyjaciel, jakiego miałam mnie nie pamięta. No tak, zasłużyłam na taki los. Usiadłam na podłodze opierając się o ścianę, zrezygnowana poddałam się zmęczeniu.

~ Biegnę korytarzem znajomego domku. Zatrzymuję się na rozdrożu schodów, na środku ściany jest witraż anioła. Słyszę krzyk. Ruszyłam w stronę nawoływań. Robi się gorąco za bardzo gorąco, wokół pojawiają się płomienie. Docieram do wielkiej Sali, lecz zamiast tak jak zawsze ratować matkę tym razem stoję nad nią ze sztyletem biorę zamach i …~

      Budzę się z koszmaru zlana zimnym potem. Zawsze to samo i za każdym razem inaczej. Otwieram lepkie od snu oczy i widzę twarz Kastiela.
      - Wstawaj musimy stąd uciekać. –Do mojego nosa wdarł się zapach spalenizny i dymu. Chłopak wziął mnie na ręce i zaczął nieść do wyjścia, nie opierałam się, mój umysły powoli rejestrował ogień dookoła i szybki krok Kastiela.
      Spokojnie wyszliśmy na dwór, moje płuca zaczęły łapczywie łapać świeże powietrze. Budynek stał w płomieniach. Powoli rozejrzałam się, wszyscy sąsiedzi byli na dworze, a w oddali słychać było syrenę karetki i straży pożarnej. Spojrzałam na mojego wybawcę.
      - Co tu robisz? – zapytałam.
      - To tak się dziękuję? Lysander mi powiedział, że nie przyjdziesz, więc przyszedłem do ciebie.
      - Idiota… Dziękuję – zamknęłam oczy, czując się bezpieczna w jego ramionach straciłam przytomność.
         Powoli otworzyłam oczy, powieki miałam ciężkie, a ciało obolałe. Znajdowałam się w małym, przestronnym pokoju, z czarno- czerwonymi ścianami. Przez dwa spore okna przebijały się ciepłe promienie słońca. Obok łóżka stało biurko z komputerem, wieżą i stosem płyt. Na pierwszy rzut oka było czysto, jedynie krzesło było zawalone rzeczami. Pod oknem stał wzmacniacz z gitarą elektryczną.
      - Skąd ja się tu wzięłam?
       Jedyna osoba, którą znam i mogłaby mieć taki pokój to Kastiel, ale nie jestem pewna na 100%. Do mojej głowy zaczęły napływać wspomnienia. Zaproszenie, spotkanie blondynki i amnezja Lysandra, a na końcu pożar mojego mieszkania i…
     - On uratował mi życie. – mimo woli się zarumieniłam.
       Wstając z bardzo wygodnego łóżka spojrzałam na swoją sukienkę i się załamałam była w strzępach. Odsłaniała zbyt wielką część biustu i brzucha. Nadawała się jedynie do wyrzucenia, a już ją polubiłam. Muszę znaleźć coś do przebrania.  Zaczęłam grzebać w czystych ( jak się okazało) ubraniach leżących na krześle. Znalazłam jedyną w tej stercie czarną, zapinaną koszulę, którą założyłam na sukienkę. Na pewno wyglądałam komicznie, w postrzępionej „spódnicy” i męskiej, za dużej koszuli.
       Przebrana wyszłam z pokoju, do wąskiego korytarza, ruszyłam w stronę schodów, przecież wyjście musi być na dole. Czym byłam niżej, tym wyraźniej słyszałam znajome głosy. Powoli zmierzałam w ich kierunku.
      - … jesteś pewien?
      - Tak.
      - Dziwnie się zachowujesz, kiedyś…- w tej właśnie chwili trąciłam zeszyt leżący na szafeczce, obok której przechodziłam. Spadł z wielkim hukiem wyleciało coś z niego. Momentalnie Kastiel i Lysander znaleźli się na korytarzu. Podniosłam zeszyt z jego „zawartością”.
    - Obudziłaś się. – stwierdził Kastiel.
    - Cześć, sorry za koszulę, ale moje ubrania nie nadają się do użytku.
    - Pójdźmy do salonu. –Zaproponował Lysander.          
      Usiadłam na kanapie, natomiast chłopcy zajęli fotele. Czułam się strasznie głupio, w tych ciuchach, ale nie dałam tego po sobie poznać.
     - Co ja tu robię?
     - Po pierwsze zemdlałaś i nie wiedziałem co z tobą zrobić, a po drugie nawet nie miałaś komórki przy sobie, bym mógł zadzwonić do twoich rodziców by cię zabrali. – poczułam ból w piersi.
     - Nie ma takiej potrzeby, wiesz może co z moim mieszkaniem?- zapytałam zmieniając temat.
     - Z tego, co słyszałem to nie nadaje się do użytku, na szczęście nikt nie ucierpiał. – odparł mój stary przyjaciel, ból się nasilił. Chłopak zilustrował mnie wzrokiem. – Poproszę Rozalię by załatwiła ci jakieś ciuchy.
     - Dziękuję. – Lysander wyszedł z salonu zostawiając nas samych.
     - Rozalia to dziewczyna Leo? – Nieśmiało zaczęłam rozmowę.
     - Tak, skąd wiesz?
     - Kiedyś ich znałam, ciekawe czy Leo dalej ma bzika na punkcie ubrań.  Pamiętam jak namawiał brata do noszenia wiktoriańskich ciuchów, widzę że mu się udało.- zaczęłam się śmiać na te wspomnienia.
     - Tak, Leo założył własny sklep. Ile mieliście wtedy lat? – zapytał zaciekawiony Kastiel.
     - Ja sześć, a Lysander siedem, był taki słodki.
     - To, dlatego tak po prostu mu podziękowałaś, ja muszę cię do tego zmuszać, a to dzięki mnie żyjesz. – Od razu spoważniałam i z nutą goryczy powiedziałam.
      - Może lepiej by było, gdybyś nie przyszedł, gdyby nikt mnie nie uratował. Wtedy było by prościej. – Nawet nie zauważyłam, że znalazł się blisko mnie. Złapał moje ramiona i lekko potrząsną.
      - O czym ty gadasz?! Oszalałaś? Powinnaś cieszyć się życiem, a nie użalać się nad sobą! – Uśmiechnęłam się smutno.
      - Masz rację. Dziękuję za wszystko.- Patrzyliśmy sobie przez chwilę prosto w oczy. Następnie nie wiadomo dlaczego, wstał i sobie poszedł.



2 komentarze:

  1. co czemu tak krótko ??? ja chce więcej i aww moja spaczona wyobraźnia się odzywa,ja chce by oni już "to" zrobili :D... ;( wiem coś ze mną nie tak ale ja naprawdę chce by ona "to" z Kastielem zrobiła :p...a i nawet nie waż się mi mówić że "tego" nie zrobią oni mają "to" zrobić a ty masz "to" szczegółowo opisać :D
    Buziaki Ren :* :* :*

    OdpowiedzUsuń
  2. e no wiesz boskie już czekam na więcej ale krótkie jak Ren-chan stwierdziła... błagam o więcej a piszesz fantastycznie ja przy tobie wymiękam:D
    powodzenia przy pisaniu nastęnych rozdziałów i nie kaz mi czekać błagam ślicznie:D:D:D:D:D:D:D
    Ognisty-Podmuch

    OdpowiedzUsuń