czwartek, 31 stycznia 2013

Choroba



 

Odcinek 10

        Obudziłam się w białym łóżku oddzielonym od reszty pokoju zasłoną do ziemi. Wstałam ostrożnie, sekundę później zza zasłony wyjrzała średniego wzrostu kobieta w białym fartuchu.
        - Dzień dobry Liso, widzą że się obudziłaś - uśmiechnęła się promiennie.
        - Dzień… dobry – odpowiedziałam powoli –Gdzie jestem?
        - Och, a tak jesteś w moim gabinecie, twoi przyjaciele cię tu przynieśli. Właściwie to się nie przedstawiłam, jestem Evangelina Braus tutejsza, szkolna pielęgniarka. Miło cię poznać, a teraz do rzeczy, czy zdarzały ci się kiedyś wcześniej omdlenia?
        - Nie, to widocznie z przemęczenia – skłamałam. Przed ucieczką podczas większego wysiłku zdarzało mi się zemdleć - nic mi nie jest, wrócę teraz do domu i odpocznę, dobrze?
        - Właśnie miałam ci to zaproponować, zadzwonię tylko po twoich rodziców i już jesteś wolna.
        - Nie, lepiej nie, ich dzisiaj nie ma, a ja nocuję u koleżanki, więc nie ma po co dzwonić, ona mnie odprowadzi.
        - Niech ci będzie.
        Szybkim krokiem opuściłam pomieszczenie, z każdym kłamstwem czułam się coraz bardziej fałszywa. Zaczęłam iść pustym korytarzem bez celu. Wyciągnęłam komórkę, miałam jedną nieodebraną wiadomość, którą szybko przeczytałam. Sara pisała, że nie jest w stanie ze mną wrócić, bo musi załatwić coś ważnego. Westchnęłam głośno, nie chcę wracać do pustego domu dziewczyny. Muszę się uspokoić, wyżyć na czymś. Stałam obok sali od muzyki, przez głowę przeleciała mi myśl. Weszłam do pomieszczenia, szerokim łukiem ominęłam stojący fortepian i skierowałam się do małego schowka, rozejrzałam się czy nikogo nie ma i nacisnęłam na klamkę. O dziwo drzwi się otworzyły prowadząc do małego pokoju zapełnionego po brzegi futerałami przeróżnych instrumentów.
         Otworzyłam jeden wyciągając piękne, stare hebanowe skrzypce. Zaparło mi dech w piersiach na ich widok, mimo braku struny G, a tak że wszystkich maszynek, prezentowały się okazale. Przejrzałam pozostałe futerały w poszukiwaniu struny i nadającego się smyczka, następnie zaczęłam zakładać strunę i stroić skrzypce przy fortepianie, którego, nie powiem, szczerze lubiłam słuchać ale nienawidziłam na nim grać.
/( http://www.youtube.com/watch?v=GH-DbRhp4BQ) Proszę włączyć podczas czytania./

            Przyłożyłam smyczek do strun i zaczęłam grać melodię wkładając w nią całe moje uczucia i serce. Smutek, rozpacz i nadzieję. Melodię przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Targana emocjami tonęłam w muzyce. Szukając szczęścia, zagubionego przed laty. Grałam jakby od tego zależało moje życie, rozkoszując się melodią mojej duszy, odcinając się od świata, pozbywając się jakichkolwiek zmartwień i problemów teraz czas zapomnieć o przeszłości i bólu otwierając się na nowy świat.
          Z rozmachem zakończyłam utwór, odłożyłam skrzypce ostrożnie skrzypce do futerału uśmiechając się z całego serca. Teraz pełna pozytywnej energii czułam radość, jakiej dawno nie odczuwałam. Zasunęłam futerał odwróciłam się w stronę drzwi i zamarłam. W progu stało jakiś dziesięć osób z komórkami z rękach i otworzonymi ustami. Ci idioci musieli nagrać moją grę, mój cudowny humor prysł. Schowałam skrzypce do środka obiecując sobie tu częściej przychodzić. Gdy tylko wyszłam ze schowka obtoczyli mnie licealiści i licealistki, obsypując mnie falą pytań, wyłapałam tylko kilka z tego całego hałasu. Nie zamierzałam odpowiadać na te na pytania typu; jak się nazywam? Gdzie się nauczyłam grać? Czy zagram coś jeszcze? Co to za piosenka, a jakiś chłopak zapytał czy zechcę zostać jego dziewczyną. Czułam się zażenowana, przepychając się przez tłumek dotarłam do drzwi, w których stali Kastiel i Lysander, zawzięcie coś dyskutując, gdy koło nich przeszłam zamilkli na chwilę wpatrując się we mnie.
         Myślałam, że tłumek zrozumie, co mam na myśli. Lecz oni nie mogli dać mi spokoju! Nieproszeni słuchacze ciągnęli się za mną wypytując lub głośno komentując. Już miałam tego serdecznie dość! Do tego usłyszałam głośny śmiech za plecami spojrzałam się przez ramię. Kastiel ledwo trzymał się na nogach, pewnie jakby mógł tarzałby się po podłodze, zignorowałam chłopaka brnąc coraz bliżej wyjścia przez tłum nachalnych uczniów. Przede mną pojawił się rozbawiony Nathaniel.
         - Cześć Lisa, to ty spowodowałaś to zamieszanie?
         - Jak widać – stał się cud i wszyscy umilkli patrząc to na mnie to na blondyna. Chłopak podał mi rękę proponując, że mnie odprowadzi. Wyciągnęłam w jego stronę dłoń, następnie poczułam szarpnięcie. Zrobiłam krok w tył o mało nie lądując na tyłku. Przede mną pojawił się Kastiel.
         - Nie waż się jej tknąć choćby palcem – wysyczał czerwono włosy. Zdezorientowana patrzyłam na szerokie plecy Kastiela.
         - Nie zachowuj się jak dziecko – skarcił go blondyn z uśmiechem. Jakby teraz pomyśleć zawsze, gdy widziałam Nathaniela miał na twarzy uśmiech, nieważne że jego oczy wyrażały przeróżne emocje on zawsze stał uśmiechnięty. Nath zrobił krok w moją stronę, następnie momentalnie odskoczył, przed ciosem Kastiela. Szykowała się bójka. Jak dzieci, pomyślałam. Rozejrzałam się, wszyscy patrzyli na spór chłopców, jedynie Lysander patrzył się na mnie, ze wzrokiem przeszywającym duszę. Westchnęłam głośno i po prostu ominęłam trzymających się za koszulę i skaczących sobie do gardeł chłopaków. Którzy zaprzestali wojny patrząc tępo, jak odchodzę.
/http://www.youtube.com/watch?v=dl30WDn_P2o Proszę włączyć podczas czytania/


          Przed powrotem zajrzałam jeszcze raz do telefonu, było już dość późno. Szybkim krokiem skierowałam się do domu Sary. Szłam chodnikiem, gdy ból który odczuwałam podczas meczu znów się pojawił, z każdym krokiem się nasilał zabierając mi powietrze. Ledwo dotarłam do pustego mieszkania, zamknęłam się w łazience i zwinęłam się z ogromnego bólu, głośno płacząc czułam darcie serca, moje plecy przeszywały dreszcze i ból jakby przyłożono do nich rozgrzany metal wypalając skórę. Z ust zaczęła mi lecieć szkarłatna ciecz, powoli zmieniając swój kolor na czarny, czułam jak w całym ciele zachodzą drobne zmiany, jak powoli staję się potworem. Wiedziałam co to oznacza.
Zaczęło się.

Mecz



Odcinek 9

           Przebrałyśmy się w stroje na w-f i pełne entuzjazmu wkroczyłyśmy na boisko gdzie czekali na nas chłopcy z drugich klas, na czele których dumnie stali Kastiel i Lysander. Jak do tego doszło? Już tłumaczę, a więc razem z Sarą poszłyśmy do szkoły, jak się okazało chodziła do równoległej klasy, przed budynkiem rozdzieliłyśmy się i każda z nas poszła do swojej klasy. Na przerwie obiadowej, zajęłam już wcześniej upatrzone miejsce na ogromnej wiśni, otworzyłam ręcznie robione obento i stwierdziłam, że kocham tą dziewczynę. Rano tylko zapytała się czy lubię susi, a następnie zrobiła sobie i mi cudowne tradycyjne obento, aż dziw bierze że ona jest polką. Tym razem byłam ostrożniejsza pamiętając, poprzednią utratę posiłku. Gdy właśnie delektowałam się, moim jedzonkiem, poczułam nieprzyjemny zapach dymu papierosowego, że akurat tutaj ktoś musiał przyjść. Zamknęłam szczelnie pudełko z resztkami, a następnie zeskoczyłam z gałęzi znajdującej się mniej więcej na wysokości drugiego piętra, robiąc salto w powietrzu.  Stojąc na ziemi spojrzałam na typa palącego pod moja kochaną wiśnią, widząc opartego Kastiela, podbiegłam i wyrwałam mu fajkę z ust, po czym ją zdeptałam.
         - Co ty do cholery wyprawiasz?! – wydarł się na mnie.
         - Znowu psujesz mi posiłek, wiesz jak to śmierdzi pokazałam na leżącego na ziemi papierosa.- Zniszczyłeś mi apetyt. Odwróciłam się, chcąc wrócić do budynku.
         - Poczekaj. O co się pokłóciłaś z Lysem, nigdy nie widziałem go tak wściekłego, jak po twoim wyjściu.
         - O, to nic ci nie powiedział?
         - No, ale kłócić się o jakąś głupią pozytywkę? 
         - Tak ci powiedział? Głupią pozytywkę? Ta głupia pozytywka to jedyna rzecz jaka mi po niej została, gdyby tobie chciano zniszczyć bardzo ważną dla ciebie rzecz też byś stwierdził, że to głupie? Gdyby twój najlepszy przyjaciel z dzieciństwa o tobie zapomniał, a doskonale pamiętałby wszystko inne, też byś twierdził, że nic się nie stało?! – odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę hali, na której teraz powinnyśmy mieć w- f. Jak się okazało nie było naszego wuefisty, więc postanowili złączyć klasy i rozegrać mecz koszykówki, po którym obiecano, że jak wygramy postawią nam piątki, od razu wszyscy się zgodzili.
         Więc tak oto dotarliśmy do tego obecnego momentu, teraz trzeba dobrze rozegrać ten mecz. Spojrzałam na Lysandra i przypomniałam sobie moje małe zwycięstwa podczas każdego meczu przeciw Lysowi i Leo. Razem z bratem byliśmy niepokonani podczas koszykówki. Zajęliśmy stanowiska.
          Wszyscy czekali na gwizdek, i oto zabrzmiał dźwięk ogłaszający rozpoczęcie gry, nie powstrzymywałam się, po prostu grałam jak kiedyś. Zręcznie odebrałam piłkę jakiemuś wysokiemu brunetowi i omijając każdego napastnika ruszyłam do kosza. Drogę zagrodził mi Kastiel, nie czekając aż zabierze mi piłkę, wybiłam się nogami i rzuciłam zdobywając pierwszego kosza. Zdziwieni chłopcy zaczęli się z nami liczyć, zaczęli mnie kryć Lys i Kas. Chyba myśleli, że w ten sposób coś zdziałają. Nic bardziej mylnego, żadnemu chłopakowi nie dałam trzymać piłki dłużej niż trzy sekundy. Zanim się obejrzeli miałyśmy już drugiego kosza, zaczęłam odczuwać lekki ból serca, który zignorowałam, nie dam się pokonać. Mimo że byłyśmy mniejsze i słabsze bez problemu dawałyśmy im radę. No chyba, że piłka wpadła w łapy Kasa lub Lysa, ci rządzili na boisku.
          Już miałam strzelić trzeciego kosza, gdy niepostrzeżenie piłka znikła mi sprzed nosa zabrana przez białowłosego. Od razu trafił do celu, nie powiem naprawdę się poprawił. Ból wcześniej łagodny nasilił się pozbawiając mnie tchu, zaczęłam zwalniać pozwalając odebrać sobie piłkę. Zeszłam z boiska, ciężko dysząc usiadłam na ławce, kręciło mi się w głowie i obraz powoli zaczął się zamazywać, ostatnie co widziałam to podbiegających chłopaków z nauczycielem. Zamykając oczy pozwoliłam, opaść bezwładnie mojemu ciału na ławkę.

środa, 30 stycznia 2013

Dzień na plaży



Odcinek 8


         Na spokojnie opisałam dziewczynie moją sytuację, po czym bez słowa zaciągnęła mnie do szatni. Kazała mi nigdzie się nie ruszać i opuściła pomieszczenie. Usiadłam koło mojej byłej szafki, zabawne ostatnio dużo rzeczy się zmieniło na „byłe”. Kolejny już raz westchnęłam zrezygnowana. Moja szafeczka nic się nie zmieniła, nadal oznaczona była moim imieniem, a potworzeniu zdumiona zobaczyłam mój strój, tak jakby czekał na mój powrót. Drzwi otworzyły się hukiem, następnie na szyję rzuciła mi się na szyje szefowa. Poczułam się bezpiecznie tak przytulana.
        - Tak się cieszę, że tutaj przyszłaś – zaczęła delikatnie gładzić moje włosy – Sara mi wszystko powiedziała. Biedactwo ty moje, jak widzisz czekałyśmy na ciebie, bez problemu możesz do nas wrócić.
        - Dziękuję, tym razem nie zawiodę.
        - To przebieraj się i chodź nam pomóc, mamy dzisiaj spory tłum. – Wyszła z szatni zadowolona.
           Sprawnie przebrałam się w biało czarny komplet pokojówki, zrobiłam makijaż, który maskował moje wielkie wory pod oczami i siniak, pozostawiony przez blondynkę. Związałam włosy czarną wstążką tworząc dwie kokardy. Gotowa poszłam w stronę kawiarni i od razu wzięłam się do pracy. Przyjemnie było znów śmiać się i pracować wspólnie z przyjaciółkami, a także zapomnieć o gnębiących rzeczach.
           Po zamknięciu kawiarni, wszystkie poszłyśmy na karaoke, bawiłam się wspaniale. Wygłupiałyśmy się dobre dwie godziny. Nawet się nie zorientowałam, kiedy szłyśmy do domu Sary, głośno się śmiejąc. Dziewczyna zaproponowała mi lokum u niej stwierdzając, że jej rodzice i tak rzadko bywają w domu, więc przynajmniej nie będzie jej się nudzić. Przygotowała mi spanie w pustym pokoju posiadającym jedynie małe łóżko i niewielką szafkę. Przed snem rozmawiałyśmy o dzisiejszym dniu, niewiadomo kiedy usnęłyśmy wtulając się w małe, kwadratowe poduszki.


        Biegnę  korytarzem znajomego domku. Zatrzymuję się na rozdrożu schodów, na środku ściany jest witraż anioła. Słyszę krzyk. Ruszyłam w stronę nawoływań. Robi się gorąco, wokół pojawiają się płomienie. Docieram do wielkiej Sali, na środku leży znajoma postać, a nad nią klęczy mężczyzna. Podnosi zrozpaczony wzrok, w którym widzę ból nienawiść, wściekłość strach, a także najsilniejsze uczucie: chęć mordu, najbardziej bolał brak wątpliwości w jego głosie.

        - Nie powinnaś się urodzić, to ty powinnaś przestać istnieć! – Przestraszona spuściłam głowę, podniosłam ręce całe we krwi i słyszę słowa ojca, które łamią mi serce.

       - To ty ją zabiłaś!
   

         Poderwałam się z łóżka jak oparzona.  Znowu ten koszmar. Rozejrzałam się, Sara smacznie spała. Po cichu wstałam by jej nie obudzić, bez problemu weszłam do łazienki. Wzięłam gorący prysznic, następnie wytarłam się grubym, mięciutkim ręcznikiem. Założyłam dżinsy i białą koszulę, wplotłam we włosy niebieskie wstążki tworząc dwa kucyki. Zrobiłam jeszcze makijaż. Gotowa z impetem otworzyłam drzwi o mały włos nie powtarzając wyczynu Sary w stosunku do mnie. Wystarczyło nam jedno spojrzenie i już ledwo dawałyśmy radę utrzymać się na nogach ze śmiechu.
          - Poczekaj na mnie w kuchni, zaraz do ciebie wracam.
         Grzecznie jej posłuchałam, wchodząc do żółtej kuchni. Jak obiecała, nie musiałam długo na nią czekać. Wzięłyśmy się za robienie obfitego śniadania. Sama myśl o naleśnikach z serem i dżemem brzoskwiniowym powodowała ślinotok naszej dwójki. Sara robiła naleśniki, a ja zapełniałam  je pysznościami. Wchłonęłyśmy wszystkie w rekordowym czasie.
          - To co teraz robimy? – zapytałam patrząc przez okno, pogoda była cudowna. Było około trzydziestu stopni, bez wiatru.
          - Zaraz zadzwonię po dziewczyny i pójdziemy na plażę– zarządziła Sara.
          - Super, ale ja nie mam kostiumu.
          - To najpierw zajrzymy do sklepu.
          Po około godzinie skończyłyśmy zakupy. Brunetka uparła się, że uzupełni moją szafę i tym samym nie skończyło się na stroju kąpielowym. Zrzuciłyśmy zakupy w domu, przebrałyśmy się w kostiumy i zadowolone poszłyśmy na plażę nad zatoką.
           - Jeszcze tak ciepłego września to ja nie widziałam. Jednym słowem lato.
           - Ale tu pięknie – wyszeptałam pełna zachwytu. Zatoka była okolona wielkimi kamieniami, wchodząc daleko  w wodę. Plaża była o dziwo czysta i zadbana, wda miała przyjemny turkusowy odcień.
           - Lisa chodź do nas – zawołały mnie ze złocistego piasku dziewczyny. Mimo tego, że już wrzesień , nad wodą było dużo ludzi. Podbiegłam do mojej paczki. Po chwili wszystkie stałyśmy w strojach kąpielowych gotowe do plażowego szaleństwa. Szybko weszłyśmy do letniej wody. Bawiłyśmy się niczym dzieci,  chłapałyśmy się, trochę popływałyśmy, a przed opalaniem zagrałyśmy w siatkę plażową. Zmęczone dziewczyny padły na koce by złapać ostatnie promienie słońca przed zimą, ja natomiast postanowiłam się przejść brzegiem zatoki. Zauroczona krajobrazem wchłaniałam jego wdzięki, szłam tak dziesięć minut, aż dotarłam na mniej zaludnioną cześć plaży. Na piasku stały dwa leżaki  z dużym parasolem i stolikiem na napoje. Przeczesałam wzrokiem plażę szukając właścicieli. Z wody zaczął wyłaniać się wysoki blondyn, w świetle słońca przypominający jednego z greckich bogów. Spojrzała na mnie i przyjaźnie się uśmiechnął.
            - Hej Lisa. – podszedł do mnie bliżej.
            - Cześć Nathaniel .
            - Widzę, że ty też nabrałaś chęci popływać, sama tutaj przyszłaś?
            - Nie, jestem tu z przyjaciółkami, a ty?
            - Jestem z siostrą, która właśnie gdzieś znikła – stwierdził rozglądając się. Może dotrzymasz mi towarzystwa, do jej powrotu.
            - Z chęcią.
            - To chodź do wody.
              Nathaniel wskazał na wodę dając mi znak bym zrobiła to samo, a następnie zanurkował, zaraz poszłam w jego ślady. Dno zatoki było przepiękne. Wszędzie pływały małe kolorowe rybki. Chłopak podpłyną do mnie pokazując mi piękną mieniącą się muszlę tworzącą zakręcony rożek, którą mi podarował. Nurkowaliśmy jeszcze parę razy, mimo że bez jakich kolwiek słów doskonale się bawiłam. Zadowoleni  z naszych podwodnych odkryć wyszliśmy z wody, gdzie przy leżakach czekała na nas blondynka w fioletowo różowym kostiumie. Co ona tu robi? Zaczęłam kojarzyć fakty, po pierwsze są do siebie podobni, po drugie chyba Lys coś wspominał, że blondi nazywa się Amber, a po trzecie; Czy ja jestem taka głupia, że dopiero teraz zauważyłam, że są rodzeństwem?
              Westchnęłam ciężko. Gdy Amber spojrzała w naszą stronę, mina jej zrzedła. Podeszła bliżej.
           - Co ona tu robi? – oddzielając każdą sylabę, spojrzała oskarżycielsko na brat.
           - Dotrzymuje mi towarzystwa. – odpowiedział nie przejmując się zachowaniem siostry.
           - A ja ci nie wystarczę?
           - Gdybyś nie uganiała cię za chłopakiem to nie było by problemu, ale widzę, że twój obiekt westchnień tak jak zawsze cię zbył więc teraz nie narzekaj. – Uroczysty ton i lekka kpina w głosie chłopaka o mały włos nie zwaliła mnie z nóg.
           - A ciebie co tak śmieszy?! – krzyknęła na mnie cała czerwona na twarzy.
           - Nic – specjalnie przedłużyłam to słowo, postanowiłam pobawić się w teatrzyk na koszt Amber. Widocznie choć trochę zależy jej na bracie, czas to wykorzystać. – Kochana ostatnio obiecałaś mi oddać za tą sukienkę co ją zniszczyłaś. – patrzyła na mnie nic nie rozumiejąc. I nagle przez jej twarz przeleciał wyraz olśnienia już wiedziała o co mi chodzi. Podeszłam bliżej i złapałam ją za ręce – Tak naprawdę, to nie musisz mi za nią oddawać, mimo że musiałam ją wyrzucić.
           - Amber znowu coś narobiłaś? I co ja mam z Tobą zrobić? – poszedł do leżaka i wyciągną stu złotowy banknot, który mi podał. – trzymaj i jeśli moja siostra znów nabroi to daj znać.
          - Mówiłam, że to nic takiego, ale skoro to w ramach przeprosin, to zrobię wyjątek.
          - Ale… - by ją zagłuszyć przytuliłam się do niej, wprawiając ją w jeszcze większe osłupienie. Po czym cicho wyszeptałam tak by tylko ona mogła zrozumieć sens słów:
          - Pamiętaj, że to dopiero początek i niedługo odpłacisz mi z nawiązką za tamten dzień. – po czym dodałam głośniej. -  Dziękuję, chodźmy teraz na lody, tak na zgodę,  dobrze? – puszczając Amber zapytałam Nathaniela.
         - Świetny pomysł, no to chodźmy. – zarządził chłopak.
         W trójkę poszliśmy na zimne szaleństwo, na koszt chłopaka. Zamówiłam sobie dwie gałki straticzelę i adwokatową. Amber dwie waniliowe, a Nath trzy śmietankowe. Mój plan początkowo miał polegać na wnerwianiu Amber, ale potem jakoś sama wciągnęłam się w moja grę. Po prostu zaczęłam się naprawdę dobrze bawić razem z blond rodzeństwem. Może ta dziewczyna nie jest taka zła? Może przeżyła coś podobnego do mnie?
          Po jakimś czasie dotarły do nas dziewczyny z kawiarni i piękny urok prysł, atmosfera zrobiła się ciężka, a do tego wszystkiego Mira i moje przyjaciółki oszalały na punkcje Nathaniela, więc pożegnałam się wraz z Sarą i poszłyśmy do domu na noc filmową.

wtorek, 29 stycznia 2013

Głucha pozytywka


Odcinek 7

     

          W ciszy rozglądałam się po pokoju. Przytulny salon był utrzymany w barwach żółci i brązu tworząc domowy nastrój. Pomiędzy kanapą a dwoma fotelami stał piękny drewniany stolik na kawę. Naprzeciwko trzyosobowej sofy stał telewizor plazmowy ustawiony na komodzie. Wstałam i podeszłam do pięknej drewnianej szafy z szklanymi drzwiczkami. Bogato zapełnione pułki pełne książek budziły zachwyt, między innymi znajdowały się tam wszystkie książki Phillipiuka, nie zabrakło też Harrego Pottera, Sherlocka Holmesa, Imienia wiatru znalazłam też Metro 2033.
          Ostrożnie otworzyłam szafkę, chcąc wyciągnąć jedną z książek, gdy mój wzrok padł na małą szkatułkę. Od razu zabrałam moją kochaną pozytywkę, uważnie oglądając czy jest w nienaruszonym stanie. Srebrna pozytywka w czerwone róże z wijącymi się łodygami i liśćmi, na dnie widniał wygrawerowany napis „Raisa Lisanna Skarlet” potarłam palcem moje imię. Przez moją głowę przeleciało wspomnienie, jak Lys i mama wołają mnie Roza, ze względu na tatuaż na moich plecach. Na środku szkatułki była większa róża, która zgrabnie zakrywała wejście na klucz uruchamiający całe urządzenie, odruchowo złapałam za wisiorek w kształcie krzyża złożonego z łodyg i pączków róż. Pozytywka przestała grać po śmierci mojej matki, mimo to w umyśle cały czas słyszę piosenkę przez nią śpiewaną. Zamknęłam oczy i cicho nucąc zaczęłam śpiewać:

 (http://www.youtube.com/watch?v=DZmWtKA-ot4) /piosenka, którą śpiewa Lisa/


Every time you kissed me
I trembled like a child
Gathering the roses
We sang for the hope
Your very voice is in my heartbeat
Sweeter than my dreams
We were there, in everlasting bloom

Roses die,
The secret is inside the pain
Winds are high up on the hill
I cannot hear you
Come and hold me close
I'm shivering cold in the heart of rain
Darkness falls, I'm calling for the dawn

Silver dishes for the memories,
For the days gone by
Singing for the promises
Tomorrow may bring
I harbor all the old affection
Roses of the past
Darkness falls, and summer will be gone

Joy of the daylight
Shadows of the starlight
Everything was sweet by your side, my love
Ruby tears have come to me, for your last words
I'm here just singing my song of woe
Waiting for you, my love

Now let my happiness sing inside of my dream.....

Every time you kissed me
My heart was in such pain
Gathering the roses
We sang for the grief
Your very voice is in my heartbeat
Sweeter than despair
We were there, in everlasting bloom

Underneath the stars
Shaded by the flowers
Kiss me in the summer day gloom, my love
You are all my pleasure, my hope and my song
I will be here dreaming in the past
Until you come
Until we close our eyes.


         Powoli otworzyłam oczy. W wejściu stał Lysander, patrzył się na mnie jakbym była duchem.
      - Skąd to masz? – jego ton był lodowaty. – Ta piosenka, gdzie się jej nauczyłaś? – Przecież mnie nie pamięta to skąd wie o pozytywce? – Gadaj! – krzyknął. Spowodował, że moje biedne serce o mały włos nie uciekło. Poczułam szarpnięcie, właśnie została wyrwana mi z rąk. Chłopak uważnie ją obejrzał. – Ona nie należy do ciebie i nie masz prawa jej dotykać! Ta pozytywka nie ma prawa istnieć, powinna podzielić los swojej, byłej właścicielki.
        - O czym ty mówisz? – Stałam nie rozumiejąc z tej furii ani słowa. Przynajmniej chciałam źle zrozumieć.
        - Cała ta przeklęta rodzina Skarletów powinna się spalić w tym pożarze, zostać zapomnianą przez wszystkich, a nie pozostawić jedynie dwóch tyranów.
        - Jak śmiesz… - niedane było mi dokończyć. W ostatniej chwili zauważyłam, że bierze zamach. Instynktownie zasłoniłam tor lotu mojej pozytywce ratując ją przed rozbiciem o ścianę. W miejscu gdzie mnie uderzyła poczułam tępy ból. Opadłam na kolana przyciskając szkatułkę do siebie. Tego było już za wiele.
        - Co ci wpadło do twojego durnego łba?! Nie dość ci, że obrażasz ludzi to jeszcze chcesz zniszczyć ważne dla nich rzeczy?! Twierdzisz, że nic o mnie nie pamiętasz, a wszystkiego innego jakoś nie zapomniałeś! Nie wiem o co ci chodzi, ale mam cię serdecznie dość! – do pokoju wpadł Kas ledwo ogarniając sytuację, więc uznałam, że nie będę robiła mu więcej kłopotów.
       - To wszystko co mam ci dziś do powiedzenia. – Następnie przywaliłam mu z liścia. Kastiel i mój były przyjaciel patrzyli się na mnie, gdy ruszyłam w stronę wyjścia. Nikt mnie nie wołał, po prostu pozwolili mi wyjść.
         Miałam ochotę płakać, ale to nie miejsce i czas na łzy. Ruszyłam w stronę mojego mieszkania. Ze względu, że nie byłam wstanie zlokalizować gdzie jestem, dotarcie zajęło mi około pół godziny. To miejsce już nie wyglądało tak samo. Niegdyś brązowe ściany, były teraz całe osmolone. Drzwi frontowe były wyrwane z nawiasów, najprawdopodobniej podczas ucieczki lub przez strażaków.
      Ostrożnie weszłam do budynku, w powietrzu unosił się wyraźny zapach spalenizny i pyłu. Powoli poruszałam się po schodach prowadzących do mojego mieszkania, pod moim ciężarem jeden ze stopni nie wytrzymał i drewniana belka złamała się. Z głośno bijącym sercem dotarłam do otwartych na oścież drzwi, powoli weszłam do pełnego pyłów pomieszczenia. Zaśmiałam się w duchu, jeszcze niedawno wszystko było zniszczone, a dziś? Nie ma nawet śladu po ostatnim włamaniu, ale wcześniej dało się tu jeszcze mieszkać.  
        Głośno westchnęłam, następnie poszłam szukać mojej torby z ocalałymi rzeczami  po tej całej kradzieży. Przez chwilę walczyłam z drzwiami szafy, po czym wyciągnęłam dużą, niebieską torbę, na szczęście wyglądała bez zarzutu. Zadowolona, z choć jednej dobrej rzeczy, postanowiłam zajrzeć do Maidcafe. 
         Stojąc przed zapleczem kawiarni zbierając się na odwagę by wejść, złapałam za klamkę i w tym samym czasie drzwi otworzyły się z impetem uderzając moją osobę.
       - Przepraszam, nic ci nie jest? – Kawowe oczy patrzyły się na mnie z troską – Lisa? To ty? Dziewczyno jak ty wyglądasz?
        - Też miło cię widzieć, Saro.